Archiwum luty 2009


lut 18 2009 nolmaterhowhajjuare
Komentarze: 0

Wędrówka Sibara cz.2

Że niby to jest ta twoja zwerbowana załoga dzielnych wojowników? - Spojrzałem krytycznie na stojących przede mną ludzi. - Mnie to raczej wygląda na bandę obszarpańców a nie wojowników. - Jeśliby się uważniej przyjrzeć to tylko dwójka z nich miało zbroje a to i tak skórzane i dziurawe w kilku miejscach. 
- Panie, mylisz się. To dzielni ludzie. Mają spore doświadczenie w walce. Nie ulękną się. W dodatku dodam że bardzo są pobożni, Styra doda im sił - nieudolnie tłumaczył. - Poza tym mam doniesienie, że banda tych niegodziwców liczy tylko pięciu zbirów i, niestety nasze obawy się sprawdziły, mają maga.
- Ale nie mogłeś ich wyposażyć przynajmniej w miecze. Spójrz tylko na nich. - Faktycznie żaden z nich nie nosił miecza a jeden nawet trzymał w rękach długi zaostrzony kij. 
- Miałem taki zamiar panie, z całym szacunkiem, ale obawiając się konfrontacji z magiem zaoferowałem ci wszystkie nasze pieniądze. Oczywiście jeżeli aż tak ci zależy to możemy wykorzystać część z twoich srebrników na zakup broni. 
- Właściwie, skoro jest ich tylko pięciu to obejdzie się bez mieczy – pośpiesznie rzuciłem. - Mamy przewagę liczebną więc jakoś sobie poradzimy. A poza tym, jak powiedziałeś ci ludzie są głęboko wierzący i wasza bogini z pewnością się nimi zaopiekuje.- Co jak co, ale ja moich, tak potrzebnych srebrników pozbywać się nie zamierzałem. Znajdowaliśmy się w lesie jakieś dwie mile od miasta. Wczorajszy niepokój powrócił na myśl o zbliżającej się konfrontacji z magiem. Gęsty las skrywał nas, i jak miałem nadzieję, z biegnącej dziesięć metrów dalej drogi, byliśmy całkowicie nie widoczni. W myślach zacząłem przypominać sobie co bardziej przydatne zaklęcia. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, cała walka rozegra się w nie więcej niż w minutę. Priorytetem było pozbyć się maga. Jeśli to się uda cała reszta jakoś się potoczy. 
Czekaliśmy dobre dwie godziny, kiedy w końcu jeden z ludzi Mattara podbiegł i zawiadomił wszystkich, że się zbliżają. Wszyscy byli gotowi kiedy zza zakrętu wyjechali. Jadąc na wozie czujnie rozglądali się na boki zupełnie jakby się spodziewali zasadzki. Jak powiedział kapłan było ich pięciu nie licząc woźnicy i dwóch starszych ludzi siedzących i rozmawiających ze sobą. Co? Jak to dwóch? Miał być jeden mag. Skupiłem się i wysłałem delikatną sondę. Pozwalała wyczuć rodzaj związanego z magiem żywiołem. Głęboko odetchnąłem wyczuwając magiczną więź tylko u jednego człowieka. To tyle jeśli chodzi o dobre nowiny. Jeden starzec był jednak zdecydowanie magiem. Najmniej poznanym przeze mnie typem maga. Żywiołem z którego czerpał energię było powietrze. W dodatku był naprawdę wiekowy, a to w przypadku maga wiązało się jeśli nie z wielką mocą to przynajmniej z ogromnym doświadczeniem, kto wie czy nie u maga nie ważniejszym. Na domiar złego bandyci byli jak mi się zdawało całkiem nieźle obyci z bronią. Fakt że każdy nosił zbroję, oczywiście skórzaną, nie podniósł mnie na duchu. Siedzący obok mnie kapłan delikatnym ruchem ręki wskazał na małą skrzyneczkę trzymaną w rękach drugiego starca. Już wcześniej się domyśliłem że musiała to być skradziona ze świątyni relikwia. 
Kiedy wóz znajdował się zaledwie o dziesięć kroków od nas, jeden z ludzi kapłana gwizdnął. Na ten sygnał z krzaków wypadło dziewięciu mężczyzn. Nie tak, to nie miało być tak, pomyślałem. To miała być zasadzka a nie otwarta bitwa. To ja miałem rozpocząć akcję starając pozbyć się maga. Zastanawiałem się czy jest jeszcze szansa żeby się wycofać. Nie było. Walka się rozpoczęła. Jeżeli tak miało być to trudno. Siedzący na wozie mag podniósł się i ogarnął wzrokiem wszystko co się koło niego działo. Zaczął coś mamrotać i lekko kręcić ręką. Nie znam się na magii powietrza ale widocznie rzucał zaklęcie. To była moja szansa. Wziąłem głęboki wdech i skupiłem się na cieniu wspomnianego maga. Powoli otworzyłem bramę czując wyciekającą przez nią energię. Myślą nadałem jej kształt po czym szepnąłem słowo stworzenia. Wojownicy zobaczyli tylko jak z miejsca na wozie gdzie padał cień ich czarownika wystrzeliła gruda szarej masy, kolorem przypominająca błoto i z wielką szybkością zmierzała w kierunku głowy maga. Na moment jednak nim to się stało ten musiał coś wyczuć i krzyknął coś. Jego ciało otoczyła niewidzialna tarcza. Pocisk nieszkodliwie odbił się od niej nie czyniąc nikomu szkody. Kiepsko pomyślałem. W co ja się wpakowałem. To nie był byle jaki mag. Ten był naprawdę potężny i wątpiłem bym w bezpośrednim starciu miał jakąkolwiek szansę. Całe szczęście ten nie zorientował się jeszcze gdzie stoję i miałem chwilę czasu na zastanowienie się co robić dalej. No i bitwa. Póki mag nie dowie się z kim ma do czynienia nie spróbuje żadnego zaklęcia by pomóc swym wojownikom bojąc się, że się odsłoni. Poczułem mrowienie na tylko chwilę przed tym nim błękitna kula wystrzeliła z dłoni maga kierując się wprost na mnie. Kurczę, nie pomyślałem że magowie związani z powietrzem bez mniejszego problemu mogli kogoś zlokalizować nawet ukrytego w gęstych krzakach. W końcu powietrze było wszędzie. Dwa wypowiedziane przeze mnie słowa i przede mną pojawiła się czarna plama. Niebieska kula uderzyła w nią i po prostu znikła. Na takie proste formy ataki moja cienista tarcza sprawdzała się idealnie. Gorzej jednak gdy przeciwnik wpadnie na coś bardziej wymyślnego. Na razie jednak zamierzał mnie chyba wybadać. Teraz liczy się czas. Musiałem działać szybko, wiedząc że jeśli się da tak doświadczonemu magowi chwilę czasu nie ma co liczyć na wygraną. Cień zaprzęgniętego do wozu konia nada się idealnie. Wystarczająco duży. Po chwili poczułem ogromną ilość energii która chce się wydostać przez tę cienistą bramę. Pozwoliłem jej na to, jednocześnie określając w jakiej formie ma się uwolnić. Setka czarnych strzał wystrzeliła z ogromną prędkością wydawałoby się że z ziemi. Nawet potężny mag nie powstrzyma takiej ilości energii naprędce wzniesioną tarczą. I faktycznie mag spóźnił się i dwa pociski dotarły do celu. Jedna wbiła mu się w udo a druga niestety tylko zadrasnęła ramię. Mimo to mag wydawał się być zaszokowany. Walka obok wozu toczyła się dalej. Trzech z naszych leżało już na ziemi razem z tylko jednym ze złodziei. Chciałem im pomóc ale jak najszybciej należało zakończyć sprawę z magiem. Kolejny głęboki wdech i długa czarna włócznia skierowała się w stronę wstającego powoli maga. Już koniec pomyślałem i lekko uśmiechnąłem się. Za wcześnie. Moja włócznia, jedno z najsilniejszych znanych mi form ataku znikła. Po prostu znikła. Nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili zorientowałem co się dzieje. Drugi starzec też musiał być magiem. Wykrzykiwane słowa w nieznanym mi języku wskazywały że rzuca jakieś zaklęcie mimo że nie miałem pojęcia jakie. Po chwili się zorientowałem. Przerażające. Cztery zwłoki poległych żołnierzy podniosły się powoli z ziemi. Czy to możliwe by ten człowiek był nekromantą? Nekromanta czy nie sytuacja jest krytyczna. Uciec już nie mogłem. Trupy skierowały się w moją stronę, o tyle dobrze, że bardzo powoli. Jednak obie osoby na wozie zaczęły już czarować. Co mogłem zrobić. Możesz zrobić wszystko co tylko pojawi się w twojej głowie. Przypomniały mi się słowa mistrza. Twoja magia nie ma takich ograniczeń jak magia żywiołów. Ty nie czerpiesz z energii z cienia. Ty ją tylko przez cień pobierasz. Pobierasz i nadajesz kształt oraz formę. Jeżeli masz jakiś pomysł nic nie stoi na przeszkodzie w zrealizowaniu ci go. Jeżeli mistrz nie mylił się co do mnie to może się udać to co zamierzam zrobić. Jeśli nie, już jestem martwy. Dwóch potężnych magów i cztery zmierzające do mnie ciała. Nie mam nic do stracenia. Ponownie się skupiłem, tym razem jednak nie na cieniu. Nie na jednym. Magicznym wzrokiem widziałem wszystkie cienie, oczywiście te rzucane przez żywe istoty. Wyłowiłem te które należały do naszych wrogów. Poczułem je. Czułem ich ogromną energię jednak nigdy nie otwierałem więcej niż jednej bramy naraz. To co teraz zrobię będzie próbą rzucenia zaklęcia, jednego z najpotężniejszych jakie znam, nie raz ale dziesięciokrotnie, dwóch magów na wozie, czterej walczący wojownicy i cztery zbliżające się do mnie zwłoki. I to wszystko jednocześnie. Nie mam czasu na wykonywanie po kolei dziesięciu inktancji. Czując te dziesięć cieni zacząłem je zamieniać w bramy przez które zostanie wypuszczona energia. Zacząłem delikatnie nucić zaklęcie jednocześnie określając myślą formę. Magowie chyba się zorientowali że coś się dzieje bo od razu z jednego dłoni wystrzelił błękitny pocisk. Trafił mnie prosto w klatkę ciężko przy tym raniąc. Jednak nie mogłem przerwać. Nie w tym momencie. Czułem jak siła zaczęła się wyrywać nie chcąc przyjąć pożądanej formy. Ale nie mogłem się poddać. Walczyłem teraz o życie. W końcu, wydawało mi się że minęło przynajmniej z pół godziny, prawie skończyłem, i nadal żyłem. Drugi starzec zaczął wykrzykiwać znowu nieznane mi słowa, chyba próbując mnie w jakiś sposób powstrzymać. W końcu zbliżając się do końca podniosłem do góry ręce i głośno wykrzyknąłem -Ari Otkef niech cienie przybiorą prawdziwą formę. Na początku nic się nie działo nagle jednak wykrzykujący starzec urwał z szeroko otwartymi oczami. Jego cień wstawał. Nie był już tylko płaskim cieniem lecz cienistym ciałem wzorowanym na swym właścicielu. Po kolei cień każdego z walczących przybrał formę. Jako pierwszy zorientował się co się święci mag powietrza. Rzucił się w tył jednocześnie wykrzykując słowa zaklęcia które jak sądził pomoże mu. Pomylił się. Zaklęcie przeleciało na wylot nie czyniąc przeciwnikowi krzywdy. Seria kolejnych czarów poskutkowała podobnie. W końcu kiedy wszystkie cienie powstały u każdego z walczących wrogów zaczęło się. Rzeź swych właścicieli nie trwała długo. Jak na ironię najdłużej trzymał się, nie żaden z magów, ale jeden z bandytów. Od razu zaczął uciekać. Jednak to nie mogło się udać. Cień związany ze swym właścicielem pojawił się, obok uciekającego chwilę po tym jak ten oddalił się na dziesięć kroków. Całość trwała może z pół minuty. Korzystając z okazji podbiegłem do wozu i zabrałem skrzyneczkę. Podbiegłem do, siedzącego cały czas w krzakach kapłana i szarpiąc go zacząłem się oddalać od miejsca walki. Wolałem nie być w pobliżu kiedy cienie uwolnią się od swych właścicieli. Jeszcze kwadrans po tym są niebezpieczne atakując każdą żywą istotę. Po tym czasie rozpłyną się i energia utraci formę. Wolał być jak najdalej stąd nim znikną. Za nim biegła reszta która przeżyła czyli trzej wojownicy. Jakoś nie wydawali się chętni zostać i pochować poległych towarzyszy. Kiedy uznałem że jesteśmy wystarczająco daleko zatrzymałem się. 
- Brawo magu. Muszę pogratulować. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak potężny. I przepraszam, nie spodziewałem się że będzie dwóch magów. Wybacz mi. 
- Teraz to i tak nie ma znaczenia. Zadanie wykonane, chciałbym otrzymać resztę pieniędzy.- Rana na piersi coraz bardziej mi doskwierała. Nie krwawiłem, mój ochronnypłaszcz stłumił częściowo uderzenie, ale jeżeli nie mam połamanych żeber to na pewno będę miał wielkiego sińca. 
- Tak, tak, magu. Proszę to twoja zapłata. - Wręczył mi woreczek z brzęczącymi monetami. - Jeżeli jednak nie masz nic przeciwko udamy się od razu do świątyni. Wierni czekają na relikwię – wskazał na skrzynkę. Nie wiem co to była za relikwia ale była cholernie ciężka. Może uznawali za relikwię jakiś święty worek z ziemniakami. Ale to już nie moja sprawa. Chciałem jak najszybciej wrócić do miasta. 
- Żegnaj więc Mattarze. Nie powiem jednak że miło się robi z tobą interesy. - Skierowałem się w stronę miasteczka. Za plecami jeszcze kapłan zawołał do mnie - Pozdrów księcia ode mnie! - Odwróciłem się. - Nie rozumiem – Odkrzyknąłem. - Taki mag jak ty z pewnością prędzej czy później spotka się z księciem więc chciałbym byś pozdrowił go ode mnie. Jestem jego starym przyjacielem. Jak coś możesz się na mnie powołać! 
- Dzięki! – zawołałem. - Zrobię tak! - Całkiem miły akcent jak na koniec tak parszywej akcji.
W gospodzie na dole poprosiłem aby posiłek podano mi do pokoju po czym sam się tam udałem. Faktycznie miałem wielkiego siniaka ale nie wyglądało na to bym miał coś złamane, ot mocno stłuczone. Zjadłem przyniesiony posiłek i, jak to bywa za dodatkową opłatą, wziąłem długą kąpiel. Wróciłem do pokoju i walnąłem się na łóżko. W sumie, pomyślałem, nie jest tak źle. Dzień, dwa, odpoczynku powinien przywrócić mi siły a pieniądze które zarobiłem wystarczą mi na kilka tygodni wędrówki do celu mojej misji. Poza tym odkryłem dzisiaj nową technikę cieniomagii. Naprawdę wyjątkową i potężną technikę, choć przyznam że wolałbym jej jednak nie powtarzać. Zbliżał się wieczór i postanowiłem odpuścić sobie kolację, byłem na to zbyt zmęczony. Sen powinien mi naprawdę dobrze zrobić. 
*
Obudziły mnie jakieś dźwięki. Jak zza ściany słyszałem dobiegające skądś regularne odgłosy. Po chwili ciche stukanie zmieniło się, wraz z moim stopniowym rozbudzeniem, w głośne walenie do drzwi. Moich drzwi, żeby nie było. Pośpiesznie wstałem i ,zarzucając już na siebie płaszcz, podszedłem do drzwi. Powoli je odryglowałem i delikatnie uchyliłem. Przez chwilę myślałem że straciłem wzrok od jakiegoś potężnego zaklęcia. Okazało się jednak że efekt ciemności wywołał nie potężny mag lecz wysoki odziany w zbroję wojownik. Kiedy ja powoli uchylałem drzwi on zdecydował, że nie będzie czekał i silnie je pchnął. Oczywiście prosto mi w twarz. Za nim stało jeszcze z pięciu podobnych.
- Magu? - zapytał. – Bo jesteś magiem, prawda? - upewnił się. 
- Owszem jestem. Coś ostatnio się popularny zrobiłem. Aż za bardzo jak na mój gust. - Mężczyzna stojący przede mną już mnie jednak nie słuchał. 
- Magu, zgodnie z polecenia księcia zostajesz aresztowany.
- Co?!? - krzyknąłem nie wiedząc o co im chodzi. - Ja aresztowany? Za co?
- Mamy się z tobą nie wdawać w rozmowy. Przyznam jednak – dodał, uśmiechając się – że napaść na książęcy konwój strzeżony przez książęcego maga był raczej dość głupi .- Bez żadnego uprzedzenia zrobił krok do przodu i uderzył mnie pięścią w twarz. Upadłem nieprzytomny. - No – powiedział nadal się uśmiechając. - Ostatnio wkurzył mnie taki jeden wredny mag. Tak naprawdę – zwrócił się do towarzyszy – to ja ich w ogóle nie lubię.

blumblumbuml : :