Komentarze: 0
Wędrówka Sibara cz.2
Że
niby to jest ta twoja zwerbowana załoga dzielnych wojowników? -
Spojrzałem krytycznie na stojących przede mną ludzi. - Mnie to raczej
wygląda na bandę obszarpańców a nie wojowników. - Jeśliby się uważniej
przyjrzeć to tylko dwójka z nich miało zbroje a to i tak skórzane i
dziurawe w kilku miejscach.
- Panie, mylisz się. To dzielni ludzie.
Mają spore doświadczenie w walce. Nie ulękną się. W dodatku dodam że
bardzo są pobożni, Styra doda im sił - nieudolnie tłumaczył. - Poza tym
mam doniesienie, że banda tych niegodziwców liczy tylko pięciu zbirów
i, niestety nasze obawy się sprawdziły, mają maga.
- Ale nie mogłeś
ich wyposażyć przynajmniej w miecze. Spójrz tylko na nich. - Faktycznie
żaden z nich nie nosił miecza a jeden nawet trzymał w rękach długi
zaostrzony kij.
- Miałem taki zamiar panie, z całym szacunkiem, ale
obawiając się konfrontacji z magiem zaoferowałem ci wszystkie nasze
pieniądze. Oczywiście jeżeli aż tak ci zależy to możemy wykorzystać
część z twoich srebrników na zakup broni.
- Właściwie, skoro jest
ich tylko pięciu to obejdzie się bez mieczy – pośpiesznie rzuciłem. -
Mamy przewagę liczebną więc jakoś sobie poradzimy. A poza tym, jak
powiedziałeś ci ludzie są głęboko wierzący i wasza bogini z pewnością
się nimi zaopiekuje.- Co jak co, ale ja moich, tak potrzebnych
srebrników pozbywać się nie zamierzałem. Znajdowaliśmy się w lesie
jakieś dwie mile od miasta. Wczorajszy niepokój powrócił na myśl o
zbliżającej się konfrontacji z magiem. Gęsty las skrywał nas, i jak
miałem nadzieję, z biegnącej dziesięć metrów dalej drogi, byliśmy
całkowicie nie widoczni. W myślach zacząłem przypominać sobie co
bardziej przydatne zaklęcia. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, cała walka
rozegra się w nie więcej niż w minutę. Priorytetem było pozbyć się
maga. Jeśli to się uda cała reszta jakoś się potoczy.
Czekaliśmy
dobre dwie godziny, kiedy w końcu jeden z ludzi Mattara podbiegł i
zawiadomił wszystkich, że się zbliżają. Wszyscy byli gotowi kiedy zza
zakrętu wyjechali. Jadąc na wozie czujnie rozglądali się na boki
zupełnie jakby się spodziewali zasadzki. Jak powiedział kapłan było ich
pięciu nie licząc woźnicy i dwóch starszych ludzi siedzących i
rozmawiających ze sobą. Co? Jak to dwóch? Miał być jeden mag. Skupiłem
się i wysłałem delikatną sondę. Pozwalała wyczuć rodzaj związanego z
magiem żywiołem. Głęboko odetchnąłem wyczuwając magiczną więź tylko u
jednego człowieka. To tyle jeśli chodzi o dobre nowiny. Jeden starzec
był jednak zdecydowanie magiem. Najmniej poznanym przeze mnie typem
maga. Żywiołem z którego czerpał energię było powietrze. W dodatku był
naprawdę wiekowy, a to w przypadku maga wiązało się jeśli nie z wielką
mocą to przynajmniej z ogromnym doświadczeniem, kto wie czy nie u maga
nie ważniejszym. Na domiar złego bandyci byli jak mi się zdawało
całkiem nieźle obyci z bronią. Fakt że każdy nosił zbroję, oczywiście
skórzaną, nie podniósł mnie na duchu. Siedzący obok mnie kapłan
delikatnym ruchem ręki wskazał na małą skrzyneczkę trzymaną w rękach
drugiego starca. Już wcześniej się domyśliłem że musiała to być
skradziona ze świątyni relikwia.
Kiedy wóz znajdował się zaledwie o
dziesięć kroków od nas, jeden z ludzi kapłana gwizdnął. Na ten sygnał z
krzaków wypadło dziewięciu mężczyzn. Nie tak, to nie miało być tak,
pomyślałem. To miała być zasadzka a nie otwarta bitwa. To ja miałem
rozpocząć akcję starając pozbyć się maga. Zastanawiałem się czy jest
jeszcze szansa żeby się wycofać. Nie było. Walka się rozpoczęła. Jeżeli
tak miało być to trudno. Siedzący na wozie mag podniósł się i ogarnął
wzrokiem wszystko co się koło niego działo. Zaczął coś mamrotać i lekko
kręcić ręką. Nie znam się na magii powietrza ale widocznie rzucał
zaklęcie. To była moja szansa. Wziąłem głęboki wdech i skupiłem się na
cieniu wspomnianego maga. Powoli otworzyłem bramę czując wyciekającą
przez nią energię. Myślą nadałem jej kształt po czym szepnąłem słowo
stworzenia. Wojownicy zobaczyli tylko jak z miejsca na wozie gdzie
padał cień ich czarownika wystrzeliła gruda szarej masy, kolorem
przypominająca błoto i z wielką szybkością zmierzała w kierunku głowy
maga. Na moment jednak nim to się stało ten musiał coś wyczuć i
krzyknął coś. Jego ciało otoczyła niewidzialna tarcza. Pocisk
nieszkodliwie odbił się od niej nie czyniąc nikomu szkody. Kiepsko
pomyślałem. W co ja się wpakowałem. To nie był byle jaki mag. Ten był
naprawdę potężny i wątpiłem bym w bezpośrednim starciu miał jakąkolwiek
szansę. Całe szczęście ten nie zorientował się jeszcze gdzie stoję i
miałem chwilę czasu na zastanowienie się co robić dalej. No i bitwa.
Póki mag nie dowie się z kim ma do czynienia nie spróbuje żadnego
zaklęcia by pomóc swym wojownikom bojąc się, że się odsłoni. Poczułem
mrowienie na tylko chwilę przed tym nim błękitna kula wystrzeliła z
dłoni maga kierując się wprost na mnie. Kurczę, nie pomyślałem że
magowie związani z powietrzem bez mniejszego problemu mogli kogoś
zlokalizować nawet ukrytego w gęstych krzakach. W końcu powietrze było
wszędzie. Dwa wypowiedziane przeze mnie słowa i przede mną pojawiła się
czarna plama. Niebieska kula uderzyła w nią i po prostu znikła. Na
takie proste formy ataki moja cienista tarcza sprawdzała się idealnie.
Gorzej jednak gdy przeciwnik wpadnie na coś bardziej wymyślnego. Na
razie jednak zamierzał mnie chyba wybadać. Teraz liczy się czas.
Musiałem działać szybko, wiedząc że jeśli się da tak doświadczonemu
magowi chwilę czasu nie ma co liczyć na wygraną. Cień zaprzęgniętego do
wozu konia nada się idealnie. Wystarczająco duży. Po chwili poczułem
ogromną ilość energii która chce się wydostać przez tę cienistą bramę.
Pozwoliłem jej na to, jednocześnie określając w jakiej formie ma się
uwolnić. Setka czarnych strzał wystrzeliła z ogromną prędkością
wydawałoby się że z ziemi. Nawet potężny mag nie powstrzyma takiej
ilości energii naprędce wzniesioną tarczą. I faktycznie mag spóźnił się
i dwa pociski dotarły do celu. Jedna wbiła mu się w udo a druga
niestety tylko zadrasnęła ramię. Mimo to mag wydawał się być
zaszokowany. Walka obok wozu toczyła się dalej. Trzech z naszych leżało
już na ziemi razem z tylko jednym ze złodziei. Chciałem im pomóc ale
jak najszybciej należało zakończyć sprawę z magiem. Kolejny głęboki
wdech i długa czarna włócznia skierowała się w stronę wstającego powoli
maga. Już koniec pomyślałem i lekko uśmiechnąłem się. Za wcześnie. Moja
włócznia, jedno z najsilniejszych znanych mi form ataku znikła. Po
prostu znikła. Nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili zorientowałem co się
dzieje. Drugi starzec też musiał być magiem. Wykrzykiwane słowa w
nieznanym mi języku wskazywały że rzuca jakieś zaklęcie mimo że nie
miałem pojęcia jakie. Po chwili się zorientowałem. Przerażające. Cztery
zwłoki poległych żołnierzy podniosły się powoli z ziemi. Czy to możliwe
by ten człowiek był nekromantą? Nekromanta czy nie sytuacja jest
krytyczna. Uciec już nie mogłem. Trupy skierowały się w moją stronę, o
tyle dobrze, że bardzo powoli. Jednak obie osoby na wozie zaczęły już
czarować. Co mogłem zrobić. Możesz zrobić wszystko co tylko pojawi się
w twojej głowie. Przypomniały mi się słowa mistrza. Twoja magia nie ma
takich ograniczeń jak magia żywiołów. Ty nie czerpiesz z energii z
cienia. Ty ją tylko przez cień pobierasz. Pobierasz i nadajesz kształt
oraz formę. Jeżeli masz jakiś pomysł nic nie stoi na przeszkodzie w
zrealizowaniu ci go. Jeżeli mistrz nie mylił się co do mnie to może się
udać to co zamierzam zrobić. Jeśli nie, już jestem martwy. Dwóch
potężnych magów i cztery zmierzające do mnie ciała. Nie mam nic do
stracenia. Ponownie się skupiłem, tym razem jednak nie na cieniu. Nie
na jednym. Magicznym wzrokiem widziałem wszystkie cienie, oczywiście te
rzucane przez żywe istoty. Wyłowiłem te które należały do naszych
wrogów. Poczułem je. Czułem ich ogromną energię jednak nigdy nie
otwierałem więcej niż jednej bramy naraz. To co teraz zrobię będzie
próbą rzucenia zaklęcia, jednego z najpotężniejszych jakie znam, nie
raz ale dziesięciokrotnie, dwóch magów na wozie, czterej walczący
wojownicy i cztery zbliżające się do mnie zwłoki. I to wszystko
jednocześnie. Nie mam czasu na wykonywanie po kolei dziesięciu
inktancji. Czując te dziesięć cieni zacząłem je zamieniać w bramy przez
które zostanie wypuszczona energia. Zacząłem delikatnie nucić zaklęcie
jednocześnie określając myślą formę. Magowie chyba się zorientowali że
coś się dzieje bo od razu z jednego dłoni wystrzelił błękitny pocisk.
Trafił mnie prosto w klatkę ciężko przy tym raniąc. Jednak nie mogłem
przerwać. Nie w tym momencie. Czułem jak siła zaczęła się wyrywać nie
chcąc przyjąć pożądanej formy. Ale nie mogłem się poddać. Walczyłem
teraz o życie. W końcu, wydawało mi się że minęło przynajmniej z pół
godziny, prawie skończyłem, i nadal żyłem. Drugi starzec zaczął
wykrzykiwać znowu nieznane mi słowa, chyba próbując mnie w jakiś sposób
powstrzymać. W końcu zbliżając się do końca podniosłem do góry ręce i
głośno wykrzyknąłem -Ari Otkef niech cienie przybiorą prawdziwą formę.
Na początku nic się nie działo nagle jednak wykrzykujący starzec urwał
z szeroko otwartymi oczami. Jego cień wstawał. Nie był już tylko
płaskim cieniem lecz cienistym ciałem wzorowanym na swym właścicielu.
Po kolei cień każdego z walczących przybrał formę. Jako pierwszy
zorientował się co się święci mag powietrza. Rzucił się w tył
jednocześnie wykrzykując słowa zaklęcia które jak sądził pomoże mu.
Pomylił się. Zaklęcie przeleciało na wylot nie czyniąc przeciwnikowi
krzywdy. Seria kolejnych czarów poskutkowała podobnie. W końcu kiedy
wszystkie cienie powstały u każdego z walczących wrogów zaczęło się.
Rzeź swych właścicieli nie trwała długo. Jak na ironię najdłużej
trzymał się, nie żaden z magów, ale jeden z bandytów. Od razu zaczął
uciekać. Jednak to nie mogło się udać. Cień związany ze swym
właścicielem pojawił się, obok uciekającego chwilę po tym jak ten
oddalił się na dziesięć kroków. Całość trwała może z pół minuty.
Korzystając z okazji podbiegłem do wozu i zabrałem skrzyneczkę.
Podbiegłem do, siedzącego cały czas w krzakach kapłana i szarpiąc go
zacząłem się oddalać od miejsca walki. Wolałem nie być w pobliżu kiedy
cienie uwolnią się od swych właścicieli. Jeszcze kwadrans po tym są
niebezpieczne atakując każdą żywą istotę. Po tym czasie rozpłyną się i
energia utraci formę. Wolał być jak najdalej stąd nim znikną. Za nim
biegła reszta która przeżyła czyli trzej wojownicy. Jakoś nie wydawali
się chętni zostać i pochować poległych towarzyszy. Kiedy uznałem że
jesteśmy wystarczająco daleko zatrzymałem się.
- Brawo magu. Muszę
pogratulować. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak potężny. I
przepraszam, nie spodziewałem się że będzie dwóch magów. Wybacz mi.
-
Teraz to i tak nie ma znaczenia. Zadanie wykonane, chciałbym otrzymać
resztę pieniędzy.- Rana na piersi coraz bardziej mi doskwierała. Nie
krwawiłem, mój ochronnypłaszcz stłumił częściowo uderzenie, ale jeżeli
nie mam połamanych żeber to na pewno będę miał wielkiego sińca.
-
Tak, tak, magu. Proszę to twoja zapłata. - Wręczył mi woreczek z
brzęczącymi monetami. - Jeżeli jednak nie masz nic przeciwko udamy się
od razu do świątyni. Wierni czekają na relikwię – wskazał na skrzynkę.
Nie wiem co to była za relikwia ale była cholernie ciężka. Może
uznawali za relikwię jakiś święty worek z ziemniakami. Ale to już nie
moja sprawa. Chciałem jak najszybciej wrócić do miasta.
- Żegnaj
więc Mattarze. Nie powiem jednak że miło się robi z tobą interesy. -
Skierowałem się w stronę miasteczka. Za plecami jeszcze kapłan zawołał
do mnie - Pozdrów księcia ode mnie! - Odwróciłem się. - Nie rozumiem –
Odkrzyknąłem. - Taki mag jak ty z pewnością prędzej czy później spotka
się z księciem więc chciałbym byś pozdrowił go ode mnie. Jestem jego
starym przyjacielem. Jak coś możesz się na mnie powołać!
- Dzięki! – zawołałem. - Zrobię tak! - Całkiem miły akcent jak na koniec tak parszywej akcji.
W
gospodzie na dole poprosiłem aby posiłek podano mi do pokoju po czym
sam się tam udałem. Faktycznie miałem wielkiego siniaka ale nie
wyglądało na to bym miał coś złamane, ot mocno stłuczone. Zjadłem
przyniesiony posiłek i, jak to bywa za dodatkową opłatą, wziąłem długą
kąpiel. Wróciłem do pokoju i walnąłem się na łóżko. W sumie,
pomyślałem, nie jest tak źle. Dzień, dwa, odpoczynku powinien
przywrócić mi siły a pieniądze które zarobiłem wystarczą mi na kilka
tygodni wędrówki do celu mojej misji. Poza tym odkryłem dzisiaj nową
technikę cieniomagii. Naprawdę wyjątkową i potężną technikę, choć
przyznam że wolałbym jej jednak nie powtarzać. Zbliżał się wieczór i
postanowiłem odpuścić sobie kolację, byłem na to zbyt zmęczony. Sen
powinien mi naprawdę dobrze zrobić.
*
Obudziły mnie jakieś
dźwięki. Jak zza ściany słyszałem dobiegające skądś regularne odgłosy.
Po chwili ciche stukanie zmieniło się, wraz z moim stopniowym
rozbudzeniem, w głośne walenie do drzwi. Moich drzwi, żeby nie było.
Pośpiesznie wstałem i ,zarzucając już na siebie płaszcz, podszedłem do
drzwi. Powoli je odryglowałem i delikatnie uchyliłem. Przez chwilę
myślałem że straciłem wzrok od jakiegoś potężnego zaklęcia. Okazało się
jednak że efekt ciemności wywołał nie potężny mag lecz wysoki odziany w
zbroję wojownik. Kiedy ja powoli uchylałem drzwi on zdecydował, że nie
będzie czekał i silnie je pchnął. Oczywiście prosto mi w twarz. Za nim
stało jeszcze z pięciu podobnych.
- Magu? - zapytał. – Bo jesteś magiem, prawda? - upewnił się.
-
Owszem jestem. Coś ostatnio się popularny zrobiłem. Aż za bardzo jak na
mój gust. - Mężczyzna stojący przede mną już mnie jednak nie słuchał.
- Magu, zgodnie z polecenia księcia zostajesz aresztowany.
- Co?!? - krzyknąłem nie wiedząc o co im chodzi. - Ja aresztowany? Za co?
-
Mamy się z tobą nie wdawać w rozmowy. Przyznam jednak – dodał,
uśmiechając się – że napaść na książęcy konwój strzeżony przez
książęcego maga był raczej dość głupi .- Bez żadnego uprzedzenia zrobił
krok do przodu i uderzył mnie pięścią w twarz. Upadłem nieprzytomny. -
No – powiedział nadal się uśmiechając. - Ostatnio wkurzył mnie taki
jeden wredny mag. Tak naprawdę – zwrócił się do towarzyszy – to ja ich
w ogóle nie lubię.